poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 7

Był sobie maraton filmowy i był sobie tydzień i te parę dni, a aktualnie jest 8 października. Już za 2 dni jest rocznica śmierci mamy. Z chłopakami, hmm mamy dziwne relacje. Zaprzyjaźniłam się z Louisem, bo on mnie naprawdę rozumie. Reszta też stała mi się bliższa. Z Zaynem znaleźliśmy wspólny nocny język. Czemu nocny, ponieważ zawsze przed snem przyłazi żeby mnie przypilnować abym się nie pocięła. Robi mi odwyk. Charlie też stał mi się bliski. Przy nim czuję się tak jakbym miała starszego, kochającego brata. No, ale koniec tej retrospekcji. Chłopcy 3 dni temu pojechali na koncert. Współczuję im ponieważ z nimi pojechał Paul wraz z Nadią, ja jakoś tam się wymigałam, ale dzisiaj już te małe potwory z wiedźmą na czele wracają. Oj będzie się działo. Moje wredna część osobowości już zaciera radośnie ręce. Zbiegłam radośnie do kuchni i siadając na blacie odpaliłam laptopa. Zaraz do mnie na Skypie zadzwonił Zayn. Odebrałam i w monitorze pojawiło mi się 5 radosnych ryjków.
J - Hej, czego się na spawaliście.
Lou - My niczego.
J - To co się tak cieszycie?
H - Bo mamy już dosyć Nadii a wracamy do domu.
Lou - I się za tobą stęskniliśmy.
N - I liczymy na dobry obiad.
Z - A nie trutkę na szczury - dokończył za Nialla Zayn.
Li - Chłopaki chodźcie zaraz samochód przyjedzie - powiedział zaraz po tym jak spojrzał na telefon.
J - Lećcie zaraz się spotkamy - uśmiechnęłam się do kamerki.
Li - Pa - krzyknął i wyszedł z pokoju.
H i N - Narka - krzyknęli razem i wyszli.
Lou - Do zobaczenia mała - powiedział i przesłał mi całusa, po czym wyszedł jak reszta. po drugiej stronie kamerki został już tylko Zayn.
Z - Mam nadzieję, że się nie pocięłaś - powiedział z nadzieją.
J - Nie - wyszeptałam odwracając wzrok.
Z - Przepraszam jeśli cię zasmuciłem, ale ja się po prostu o ciebie martwię - powiedział a w moim sercu coś zapłonęło. Ktoś się o mnie martwi.
Li - Zayn ruszaj dupę - wrzasnął Liam, a Zayn obejrzał się do tyłu po czym znów skierował swój wzrok na mnie.
Z - Muszę kończyć - powiedział smutno.
J - Papap - powiedziałam i przesłałam mu całusa, po czym wyłączyłam Skype'a. Spojrzałam przed siebie i się uśmiechnęłam. On się o mnie martwi. Moja dusza w środku zaczęła skakać z radości. Szczęśliwa zeskoczyłam z blatu i włączając na laptopie muzykę, tanecznie i śpiewnie zaczęłam szykować rzeczy na zapiekankę ziemniaczaną. Szybko ją uszykowałam i wstawiłam do piekarnika. Czekając aż dojdzie zaczęłam wygłupiać się na środku kuchni. Nagle usłyszałam jakieś oklaski. Zdziwiona zatrzymałam się w miejscu i spojrzałam w tamtą stronę, a tam co 5 debili zwijająca się ze śmiechu.
J - O kurwa mam halucynacje - powiedziałam przecierając oczy.
Li - Ale my tu jesteśmy.
J - I jeszcze problemy ze słuchem - powiedziałam, a śmiechy się zwiększyły.
Lou - Mała - krzyknął i podbiegł mnie przytulić.
J - Aaaaaaaaa demon - zaczęłam przed nim uciekać, ale wyrżnęłam orła przez wystawioną nogę Harrego.
H - Ale spektakularna gleba - powiedział, a moim oczom ukazał się powstrzymujący śmiech Zayn.
J - Haha bardzo śmieszne - powiedziałam obrażona - I zapiekanka ziemniaczana jest cała moja - tylko to powiedziała a cała piątka rzuciła mi się z pomocą - Bez łaski - powiedziałam wstając.
N - A dostaniemy jeść - zapytał robiąc słodkie oczka.
J - Jak 2 niedziele do kupy się zejdą a po środku stanie papa Smerf - powiedziałam a do kuchni wszedł ojciec ubrany cały na czerwony - Chyba sobie kpisz - powiedziałam unosząc oczy do góry.
Z - Czyli dostaniemy - powiedział i się uśmiechnął.
P - Jewel córeczko - podszedł aby mnie przytulić ale ja cofnęłam się do tyłu.
J - Łapy precz - podeszłam do kuchenki i wyjęłam jedzenie. Nałożyłam na talerze i położyłam przed chłopcami. - Smacznego - wraz ze swoim talerzem poczłapałam do siebie do pokoju. Postawiłam jedzenie na biurku, a sama siadłam na parapecie obserwując chmury. Nawet nie wiem ile czasu minęło, a drzwi do pokoju trzasnęły i ktoś do mnie wszedł.
Lou - Jak się czujesz.
J - Jak wyruchana prostytutka - powiedziałam, a on wybuchnął śmiechem.
Lou - Jak kto?
J- No jak przerypana prostytutka. Taka otwarta księga.
Lou - Skąd ty takie porównania bierzesz. 
J - Yyyy z głowy.
Lou - Aha rozumiem, a czy w rodzinie wszyscy zdrowi?
J - Nie za bardzo - powiedziałam i się smutno uśmiechnęłam.
Lou - Bardzo za nią tęsknisz?\
J - Nawet nie wiesz jak bardzo. Chciałabym ją teraz mocno przytulić, powiedzieć, że ją kocham.Zjeść czekoladowe muffiny popite mlekiem. Usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.
Lou - \chodź tu do mnie - wystawił ramiona a ja mocno się do niego przytuliłam - A teraz uśmiech poproszę, i leć się pakować bo jutro lecimy do Paryża.
J - Naprawdę, polecisz ze mną?
Lou - Nie tylko ja, ponieważ chłopcy też lecą.
J - Dziękuje za wszystko co robicie.
Lou - W końcu jesteś jak jedna z moich małych siostrzyczek,
J - Starszy braciszek Lou, co to się porobiło - zaśmiałam się a on walnął mnie w ramię.
Lou - Dobra zjedz, później przyjdę.
J - Jeszcze raz dziękuje.
Lou - Nie ma za co - kiedy wyszedł z pokoju na moich ustach gościł szeroki uśmiech. Kocham tego wariata. Oczywiście jak brata.


Przepraszam, że długo czekaliście i do tego krótki, ale nie mam za bardzo czasu więc ten pisany był na szybko, więc jest krótki, głupi i bez sensu.


niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 6

Udając, że wczorajsza sytuacja nie miała miejsca zaraz po wstaniu z łóżka poszłam do łazienki gdzie szybko załatwiłam to co miałam i ubrana w to zeszłam na dół. Udając, że wszystko gra weszłam do kuchni i siadłam przy stole. Malik gdy mnie zauważył zaczął mi się przyglądać, a w szczególności moim rękom.
J - Możesz przestać - warknęłam zła na niego.
Z - Nie - powiedział i jeszcze bardziej wbił we mnie swój wzrok.
J - Ja pierdole - powiedziałam kręcąc głową i aby oderwać wzrok chłopaka ode mnie wstałam i podeszłam do lodówki. Wyjęłam z niej składniki na jajecznicę i nie zwracając uwagi na spojrzenia piątki osób wlepiających się w moją osobę zaczęłam robić sobie śniadanie. Gdy jajka były już gotowe nałożyłam je na talerz i siadłam przy stole.
Li - Smacznego - powiedział uśmiechnięty i napił się kawy z kubka.
J - Yyy tia smacznego - powiedziałam niepewnie. Zaczęłam jeść. Nagle do kuchni wszedł mój ojczulek w towarzystwie tego potwora.
P - Dzień dobry dzieci - powiedział uśmiechnięty.
N - Cześć Paul - powiedział uśmiechnięty, ale zaraz jego uśmiech zniknął kiedy wiedźma na niego spojrzała.
Na  - Ooo kogo ja tu widzę - zwróciła się do mnie. 
J - Ach jaka piękna scena. Rodzina w komplecie, są dzieci jest ojciec i paszczur - uśmiechnęłam się wrednie i niezauważalnie wylałam trochę wody na podłogę.
Na - Coś ty powiedziała - wkurzona chciała podejść obok mnie, ale poślizgnęła się i pieprznęła na dupsko.
J - Upsi chyba ktoś się przewrócił - powiedziałam niewinnie. Chłopcy zaczęli powstrzymywać śmiech, a ojciec podbiegł do tej całej Nadii.
P - Jewel - wrzasnął na mnie kiedy pomógł jej wstać.
J - Tak - powiedziałam słodko.
P - Dlaczego jej to zrobiłaś.
J - Ale to nie ja - powiedziałam niewinnie kręcąc na palcu pasmo włosów, sama się wywaliła.
Na - Ja ci jeszcze gówniaro pokażę  - powiedziała zła - I tej bandzie idiotów też. Nadia Edwards jest nieśmiertelna.
Z - Chyba jej zapach - mruknął pod nosem, a ja spojrzałam na niego z otwartymi ustami.
Na - Coś ty powiedział.
Z - Że mam cię w dupie i się ciebie nie boję.
Na - Paul - pisnęła zła.
Li - My też już nie - powiedział a mój szok out jeszcze bardziej się powiększył.
P - Dobra chłopcy my pogadamy później z tobą też młoda damo.
J - Chciałbyś - powiedziałam i rozsiadłam się wygodnie na krześle - A tak w ogóle to czy pani już nie powinna iść - zwróciłam się do kobiety - Pani babcia będzie się martwić, o to że zginęła pani pomylona z karaluchem
Na - Paul wychodzimy - pisnęła zła i wyszła z domu ciągnąc mojego ojca za rękę.
N - Kocham cię  - wrzasnął i mnie przytulił.
J - Żę hę - zrobiłam minę WTF. 
N - No jak siostrę oczywiście - szybko wyjaśnił.
J - Extra a możesz już mnie puścić - powiedziałam zniesmaczona.
N - A no tak już - powiedział zawstydzony i odsunął się ode mnie.
J - A tak w ogóle to za co mnie kochasz.
N - Za to, że dzięki tobie mamy odwagę dogadać tej wiedźmie.
J - Aha - powiedziałam tylko i poszłam zanieść talerz do zmywania. Gdy talerz już zajął należyte miejsce w zmywarce wyszłam do ogrodu. Tam siadłam na trawie i zaczęłam patrzeć w niebo. Wszystko by było gites gdyby nie deszcz który zaczął kapać. Smutno poczłapałam znów do domu. Tam poszłam do siebie do pokoju. Siadłam na parapecie i zaczęłam wystukiwać rytm. Nagle do wystukiwania rytmu doszedł cichy śpiew. Moją jakże zacną czynność przerwało otworzenie się drzwi.
Lou - Mogę - zapytał niewinnie.
J - Yhym - powiedziałam nadal patrząc na widoki za oknem. Podszedł do mnie i jako że mam duży parapet do siedzenia to usiadł obok mnie.
Lou - Ja cię rozumiem - powiedział nagle.
J - Co? - zapytałam nie za bardzo go rozumiejąc.
Lou - Wiem, że nie łatwo jest patrzeć jak twój rodzic ma kogoś nowego w swoim życiu - powiedział i spojrzał za okno - Ale trzeba żyć dalej. Nie wolno się poddawać.
J - Ja nie wiem co powiedzieć - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Lou - Nie odtrącaj nas proszę, a przynajmniej nie mnie. Chcę zostać twoim przyjacielem.
J - Ale...
Lou - I nie ma żadnego ale, a teraz opowiadaj fajnie jest w Paryżu - zapytał rozmarzony.
J - Hahaha nie wiem - powiedziałam wzruszając ramionami.
Lou - Jak to?
J - Ponieważ mój pobyt w Paryżu był hmm dziwny, a poza tym nie lubię tego miejsca - powiedziałam a moje oczy zaszły łzami - Mam złe wspomnienia, a szczególnie ze szpitalem.
Lou - Jak nie chcesz nie musisz mówić - powiedział i się do mnie przytulił.
J - Kiedyś ci powiem na pewno, ale jeszcze nie teraz - powiedziałam uśmiechając się lekko - Nie jesteś aż taki zły.
Lou - Louis Tommo Tomlinson nigdy nie jest zły jest śmieszny ale nie zły - powiedział z udawanym ofuczeniem.
J - Oj nie fochaj się chodź na dół po coś słodkiego i co seans filmowy.
Lou - No pewnie, a przyjmiemy jeszcze tamtych debilów.
J - Czemu??
Lou - Bo wiedźma przyjechała,
J - No to niech się już tu schodzą - powiedziałam z uśmiechem i zeszłam na dół. Schodząc po schodach do kuchni w salonie zobaczyłam obściskujących się Paula i Nadię. - Nie zapyl jej tylko - powiedziałam i poszłam do kuchni - Jak ja jej nienawidzę - powiedziałam pod nosem. 
Z - Uwierz mi nie jesteś sama - powiedział a ja przestraszona podskoczyłam.
J - Boże człowieku nie strasz - powiedziałam i zaczęłam szukać po szafkach słodkości. Kiedy ja oraz Malik mieliśmy całe ręce zapchane słodkościami poszliśmy na górę to tych Gargameli. Mam nadzieję, że nie będę musiała użyć piły mechanicznej aby wygonić ich jak coś z pokoju.

PRZEPRASZAM!!!!! Przepraszam za tą porażkę pisarską po prostu chciałam aby wyszło fajnie ale przedobrzyłam i wyszła dupa. Przepraszam.

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 5

Obudziłam się zalana potem. Następny koszmar, następna do połowy przespana noc. Z zaschniętymi łzami na policzkach poszłam do łazienki i nie patrząc w lustro obmyłam twarz wodą.
J - Musisz być silna - powiedziałam do swojego odbicia i otarłam spływającą łzę - Koniec płaczu, czas wziąć się w garść - szepnęłam do swojego odbicia i wytarłam twarz ręcznikiem, po czym zabrałam się za zmienienie opatrunku. Gdy nowy bandaż był na ręce ubrałam się  w to i przywdziewając na twarz sztuczny uśmiech wyszłam z łazienki biorąc w biegu gumkę do włosów. Spięłam szybko włosy w kucyk i zeszłam na dół. Dopiero tam zobaczyłam na zegarek, ponieważ nikogo w nie zastałam w kuchni. Okazało się, że jest godzina 8 rano. Wow rekord życiowy normalnie. Czas wolny a ja już na nogach. Nagle mój brzuszek zaburczał domagając się jedzenie. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej szynkę i ser po czym położyłam to na 2 kromkach chleba. Siadłam przy stole i zaczęłam je jeść popijając sokiem marchwiowym. Nagle naszła mnie ochota na jazdę motorem. Szybko dojadłam śniadanie i wkładając naczynia do zmywarki pognałam do garażu. Pogłaskałam czule motor.
J - Cześć kochanie, gotowy na jazdę z mamusią - zapytałam po czym założyłam kurtkę skórzaną i kask po czym wsiadłam na moje maleństwo i odpaliłam je. - No to wio piękny rumaku - otworzyłam garaż z pilota i pojechałam na wycieczkę zabierając misia w teczkę. Na swoim motorze czułam się pewnie pewniej niż Hulk w tym zielonym wdzianku jako potwór o albo w puszce Iron Mana. Zadowolona pojechałam nad śliczne jeziorko i podziwiając krajobraz siadłam na trawie, parkując motor obok siebie.
Nie patrząc na czas, obserwowałam naturę, odprężałam się.Dzięki ćwierkaniu ptaszków zrozumiałam, że mam siłę by walczyć, że jestem silna, że nic mnie nie powstrzyma. Z głową uwolnioną i pustą od myśli wsiadłam na motor i pojechałam w stronę domu. Pod budynkiem zauważyłam jakieś czerwone mini. Czyżby chłopcy gustowali w takich badziewnych autkach, chociaż lepsze czerwone od różowego. Nie autko może i nie badziewne przecież Jason Statham też takim jeździł w "Włoskiej Robocie", ale za to kierowca i owszem. Zaparkowałam Zbysia w garażu i weszłam do domu. W hallu już dało się słyszeć jakiś kobiecy głos. Zdziwiona poszłam do salonu, a tam zobaczyłam dziwnie spokojnych chłopców, mojego ojczulka i jakiegoś babsztyla.
P - Jewel co ci mówiłem, że masz zakaz jeżdżenia na tej maszynie. - wydarł się na mnie kiedy tylko zauważył moją obecność.
J - Pieprz się - powiedziałam.
P - Jak ty się odzywasz - wrzasnął wkurzony.
J - Po ludzku.
Na - Paul kto to - zapytała z pogardą.
P - Kochanie to moja córka Jewel.
Na - Myślałam, że stać cię na ładniejsze dziecko - powiedziała zdegustowana.
P - Jewel masz zakaz jeżdżenia na tej maszynie.
J - Ale ty chyba nadal nie rozumiesz, mam cię w dupie tak samo twoje zasady nakazy, zakazy. jesteś nikim tak samo jak ta ździra i bądź pewny moją matką nie zostanie - wrzasnęłam i poszłam na górę. Tam ze łzami w oczach rzuciłam się na łóżko. Chciałam ojca i macochę no to mam. Brakuje tylko 2 głupiutkich sióstr przyrodnich i "Kopciuszek" na całego. Nagle do pokoju wtargnął wkurwiony ojciec.
P - Teraz zejdziesz na dół i przeprosisz Nadię.
J - Nie - powiedziałam stanowczo.
P - Nie ma nie.
J - Nie będę jej przepraszam, chyba cię pojebało  - powiedziałam i zamknęłam oczy.
P - Masz zejść jak nie do żadnego Paryża nie jedziesz.
J - Nie zabronisz mi - krzyknęłam siadając prosto.
P - A zobaczysz, że tak.
J - I tak nie zejdę.
P - To nigdzie nie jedziesz - powiedział i wyszedł. 
J - Obietnicy nie złamie - powiedziałam i schowałam portfel, telefon i słuchawki do kieszeni po czym zeszłam schodami na dół.
P - Namyśliłaś się - powiedział w moją stronę.
J - Pierdol się - powiedziałam, ale zaraz zakryłam usta dłonią - Ups za późno już to robisz.
P - Wróć mi tutaj.
J - Nie mam ochoty.
Li - Może ja z nią pogadam - zapytał nieśmiało.
Na - Jesteś nikim to, że śpiewasz w tym zespole to cud. - powiedziała do niego, a on skruszony zamilkł.
J - Co za pierdolnięta baba - powiedziałam na odchodne i wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam głośno muzykę. Postanowiłam zrobić to co kiedyś. Odprężyć się na maksa, a ten stan mogę osiągnąć tylko w jeden sposób. Ruszyłam przed siebie, aż doszłam do zapyziałej dzielnicy, tam weszłam do najwyższego budynku po czym udałam się na sam dach. Na szczęście tak jak myślałam miał barierki. Stanęłam na środku i zaczęłam krzyczeć. To mi zawsze pomaga. Gdy głos już mi ugrzązł w gardle klęknęłam na betonie i patrzyłam na panoramę Londynu. Nagle mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałam na wyświetlacz ; Babcia ;*. Szybko odebrałam.
J - Halo.
B - Jewelko gdzie ty jesteś - zapytała zmartwiona.
J - W domu - skłamałam.
B - Wiem, że cię tam nie ma dzwonił twój tato.
J- On nim już nie jest babciu to obcy człowiek.
B - On się o ciebie martwi.
J - On ma mnie w dupie i to głęboko.
B - Skarbie nie martw się wszystko się ułoży chciałabym cię teraz przytulić.
J - ja ciebie też babciu - szepnęłam.
B - Skarbie jak coś to przyleć do mnie w Paryżu miejsce zawsze się znajdzie.
J - Będę pamiętać. Kocham cię.
B - Ja ciebie też wnusiu a teraz wracaj do domu.
J - Postaram się pa.
B - Pa.
Rozłączyłam się. Spojrzałam jeszcze raz w niebo, które już zaczęło robić się ciemne. Po czym zeszłam na dół i ruszyłam w drogę powrotną. Po niecałych 15 minutach byłam na miejscu. Jak gdyby nigdy nic weszłam do środka.
P - Do mnie młoda damo.
J - Chyba śnisz psem nie jestem na gwizdniecie nie przychodzę - powiedziałam i poszłam do kuchni po sok.
P - Masz przeprosić Nadię - powiedział wchodząc do pomieszczenia gdzie byłam.
J - Bo co?
P - Bo nie pojedziesz do Paryża.
J - Pojadę!
P - Niby jak?
J - Nawet jakbym miała jechać autostopem to pojadę czy tego chcesz czy nie - wrzasnęłam i kręcąc głową poszłam do siebie. Szybko ubrałam spodnie dresowe i luźną koszulkę po czym położyłam się do łóżka. Obserwując sufit zaczęłam myśleć o przeszłości, przyszłości a nawet i teraźniejszości. Nawet nie wiem kiedy znużyło mnie to i usnęłam. Obudziłam się znów cała zapłakana. Jak co noc śniła mi się scena, który wryła mi się w pamięć dość mocno, która nigdy z mojej świadomości nie zostanie usunięta. Podniosłam się z łóżka i wyszłam na balkon. podwinęłam nogi pod brodę i obserwowałam gwiazdy.
J - Mamo dlaczego? - szepnęłam do gwiazd, nagle zobaczyłam cień chłopaka pod balkonem.
Z - Znów się spotykamy w nocy - powiedział i zaczął wspinać się po drzewie. Po chwili już siedział obok mnie.
J - Czego? - powiedziałam ostro.
Z - Czemu płaczesz.
J - Bo mam powód.
Z - Nadia?
J - Ta baba może mi skoczyć. Mój powód kryje się tu - wskazałam na serce.
Z - Chcesz się wygadać.
J - Jakbym chciała to bym poszłam do Psychiatry.
Z - A nie psychologa.
J - Na to za późno - szepnęłam i poczułam na swojej skórze krople deszczu - Idź spać, zaraz się rozpada.
Z - A ty też idziesz - zapytał wstając.
J -- Yhy - podniosłam się i weszłam do środka, a Malik za mną. - Dobranoc - wskazałam mu drzwi a sama poszłam do łazienki. Chwyciłam żyletkę i odwinęłam wczorajszy opatrunek, po czym przejechałam po ręku ostrzem robiąc kolejne nacięcie. Zacisnęłam pięści aby rana zaczęła piec.
Z - Co ty robisz - zapytał przestraszony, a ja ze strachu wypuściłam z rąk żyletkę.
J - Co ty tu robisz - zapytałam spanikowana chowając rękę za sobą.
Z - Stoję, a ty ogłupiałaś krzywdę chcesz sobie zrobić - powiedział i złapał mnie za rękę, gdzie widniały nacięcia - Dlaczego? - wskazał na ślady po ostrzu.
J - Mam powód - chciałam wyrwać rękę, ale jego dłoń mi na to nie pozwalała.
Z - Obiecaj mi, że już nie będziesz.
J - Nie będę nic obiecywać.
Z - Obiecaj a zabiorę cię do Paryża.
J - Nie jestem dziwką.
Z - Paul cię nie puści, ale my mamy samolot.
J - I co z tego.
Z - Polecisz z nami.
J - Pieprzę to, a tego mi nie zabronisz - chwyciłam żyletkę i znów chciałam zrobić nacięcie,ale Mulat wyrwał mi ją z dłoni.
Z - Zabieram to - powiedział i wyszedł, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jeden z sekretów wyszedł na jaw. Po moich policzkach spłynęły łzy.
J - Weź się w garść idiotko - wrzasnęłam do swojego odbicia i zawinęłam rękę w bandaż po czym poszłam spać.

Przepraszam, dupa blada wyszła, ale przez pewna osobę odechciało mi się pisać więc w ogóle cud, że coś się pojawiło.

czwartek, 9 maja 2013

Rozdział 4

Za tortem kroczył dumnie ..... Charlie w towarzystwie mojego Ojca, Ed'a i reszty One Direction.
J - Ja pierdole - powiedziałam cicho pod nosem i ukryłam twarz w dłoniach. Nagle mój kochany ojczulek zaczął gadać przez mikrofon.
P - Chciałbym złożyć urodzinowe życzenia mojej kochanej córeczce która kończy dzisiaj 18 lat. Kochanie pamiętaj dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką i nigdy nie przestanę cię kochać tak mocno jak teraz.
J - On oszalał Liam proszę powiedz, że on oszalał - Ale Liama już przy mnie nie było był razem z resztą tych potworów i zaczęli śpiewać mi "Happy Birthday" - I oni też oszaleli co za ludzie - zrobiłam minę męczennicy i czekałam aż w końcu przestaną wyć. Nagle na salę wpadła ciocia Kate, siostra mojego ojca. 
K - Jewel skarbie nie słuchaj ich wycia tylko chodź za mną.
J - Proszę tylko powiedz że tam nie czeka na mnie striptizer - powiedziałam błagalnie.
K- Kurcze a wiedziałam że o czymś zapomniałam walnęłam się w czoło.
J - Ufff - odetchnęłam z ulgą.
K - Ale zamiast pięknego i co najlepsze nagiego striptizera mam coś innego. prezent ode mnie i babci - powiedziała uśmiechnięta i pociągnęła mnie za rękę. Chwilę potem stałyśmy pod budynkiem gdzie czekał na mnie mój ukochany nowiuteńki motor.  Moja mina wyrażała tylko wielkie zdziwienie.
K - Mam nadzieję że się podoba.
J - Jest cudowny - pisnęłam radośnie i mocno ją przytuliłam. Nagle na zewnątrz wyszła reszta.
Z - Wow co to za cudeńko - zapytał Mulat i przejechał brudną łapą po moim maleństwie.
J - Gdzie pchasz te łapy mudżynie jeden, wara od Zbycha - krzyknęłam i z siłą odsunęłam go od motorku - Już nie płacz mama jest przy tobie - powiedziałam i pogłaskałam go delikatnie.
P - Katherino oszalałaś coś takiego dawać jej - krzyknął na moją ciotkę a ona zaczęła z nudą oglądać swoje paznokcie - Ona jest nieodpowiedzialna zabije się na tej maszynie.
J - Wypraszam sobie - powiedziałam zła - A kto niby brał udział w wyścigach motorowych w Paryżu i zawsze wygrywał - zapytałam hardo, a mój ojciec spojrzał na mnie przestraszony.
P - Że co robiłaś.
J - Jajeczko - powiedziałam i ponownie przytuliłam ciocię - dziękuje ponownie a babci podziękuje osobiście.
K - Jak to?
J - 10 października mija 2 rocznica - szepnęłam ze łzami w oczach - Muszę tam być.
P - I co myślisz, że pozwolę ci pojechać do Paryża - wrzasnął zły.
Li - Paul odpuść.
P - Nie.
J - Nie zabronisz mi tego - powiedziałam.
P - Niby dlaczego.
J - Choćbym miała uciec i tak pojadę do Paryża, obiecałam że jej nie zawiodę, że jej nie zapomnę a ja obietnic nie łamię - powiedziałam i pomachałam im na pożegnanie. - A teraz nara - wsiadłam na motor i go odpaliłam. To co że jestem w sukience dla mnie się do nie liczy, dla mnie ważne są tylko wibracje uruchomionego silnika potwora na którym siedziałam. Szybko wcisnęłam gaz i odjechałam. Postanowiłam pojeździć trochę po Londynie. Odprężyć się, zrelaksować. Po godzinnej przejażdżce wróciłam do domu. Na szczęście nikogo w nim nie zastałam. Uradowana zaparkowałam Zbycha w garażu a sama poszłam zmęczona do siebie do pokoju, gdzie szybko przebrałam się w piżamę i położyłam się spać.

W nocy obudziłam się z płaczem i krzykiem który ugrzązł w moim gardle. Podeszłam do okna i pozwoliłam moim łzom spokojnie spływać po policzkach. Patrzyłam na ciemne ulice Londynu, któremu światła dawały tylko gwiazdy i latarnie na ulicy. Ze łzami cały czas spływającymi po policzkach wyszłam z pokoju po drodze zabierając bluzę i wyszłam z pokoju. Po cichu zeszłam na dół i wyszłam do ogrodu tam położyłam się na trawie i obserwowałam gwiazdy. Nagle ktoś zasłonił mi widok. Podniosłam wzrok i ujrzałam ciemne błyszczące oczy.
Z - Nie powinnaś spać - zapytał cicho aby nie niszczyć tej tajemniczej atmosfery.



J - Czasami człowiek musi uciec od problemów od snów- szepnęłam a po moich policzkach znów pociekły łzy.
Z - Ale jak to - zapytał zdziwiony.
J - Nie wszystko jest takim jakim się wydaje, nie każda osoba pokazuje prawdziwą twarz - powiedziałam po czym wstałam i wróciłam do domu, wchodząc przez drzwi odwróciłam się i zobaczyłam osłupioną postać chłopaka, którego zostawiłam samego, po czym udałam się na górę. Cicho wróciłam do pokoju po czym weszłam do łazienki. Obmyłam twarz wodą, po czym zaczęłam szukać w kosmetyczce ważnego dla mnie przedmiotu. Po chwili trzymałam go w dłoni. Była to żyletka z napisem mama. Delikatnie przejechałam nią po nadgarstku tworząc cieniutką kreskę z której zaczęła sączyć się krew.
J - Kocham cię i strasznie tęsknie - szepnęłam znów zalewając się łzami. Zrobiłam jeszcze jedno nacięcie po czym odłożyłam żyletkę i opatrzyłam rany które sobie zadałam. Po zabandażowaniu ich zgasiłam w łazience światło i wróciłam do łóżka, aby zasnąć aby jutro znów udawać że wszystko gra i nie męczy mnie nic. Że nie mam uczuć, a tak naprawdę one aż za nadto kłębią się we mnie i aby ich się pozbyć muszę się samo okaleczać. Muszę być silna. Muszę ..... z tymi słowami na ustach ponownie zanurzyłam się w krainie snów.

Przepraszam, pewnie rozczarowałyście się czytając to coś. Przepraszam, że zmuszam was do czytania tego badziewia.

piątek, 3 maja 2013

Rozdział 3

Podjechaliśmy pod klub o nazwie "Pitch Perfect". Na widok szyldu uśmiechnęłam się pod nosem.
C - Byłaś kiedyś - zapytał parkując na parkingu.
J - Nie, ale zapowiada się fajnie - powiedziałam i posłałam mu uśmiech.
C - A właśnie zapomniałbym - powiedział klepiąc się w czoło i wyjmując ze schowka małą ozdobną torebeczkę. Z uśmiechem mi ją podał. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
J - Nie trzeba było - powiedziałam zaskoczona.
C - Trzeba było. Traktuję cię jako przyjaciółkę dlatego wybrałem akurat to - powiedział dumnie, a ja z torebeczki wyjęłam bransoletkę przyjaźni.:
J - Jest śliczna - powiedziałam i włożyłam na rękę - Nigdy jej nie zdejmę.
C - Mam taką nadzieję, gdyż ja swojej też nie planuję zdjąć - powiedział i pokazał na swój nadgarstek gdzie miał zaplątaną bransoletkę.
J - Dziękuje - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek.
C - Gotowa na party hard.
J - All days all nights - krzyknęłam za śmiechem a Charlie wysiadł z samochodu i już po chwili pomagał mi wyjść z auta. Z uśmiechami na ryjkach poszliśmy do drzwi. Charlie tak jakoś to załatwił, że weszliśmy bez kolejki. W clubie od razu siedliśmy przy jakimś stoliku. Zaraz podeszło do nas 2 typków i jakaś dziewczyna.
C - Jewel poznaj moi kumple Brad i Sandy - wskazał na chłopaków - I moja siostra Patricia - podszedł do dziewczyny i przytulił na powitanie.
Pa - Nowa koleżanka - zapytała zdziwiona.
C - Raczej przyjaciółka - odpowiedział i zadowolony siadł obok mnie.
B - To ile już się znacie - zapytał Brad siadając na wolnym krzesełku, reszta zaraz też poszła w jego ślady.
J - Mam być szczera - zapytałam z uśmiechem.
S - Jak najbardziej.
J - To poznaliśmy się dzisiaj rano - powiedziałam i posłałam mojemu przyjacielowi uśmiech.
C - Ale przyznaj to było piękne spotkanie.
J - Ta i ten chłodek - zaśmiałam się a szatyn dołączył do mnie. Nagle Patricia zaczęła piszczeć.
B - A tobie mała co.
Pa - Aaa przecież to One Direction i Ed Sheeran.
J - Co gdzie - zapytałam i zaczęłam rozglądać się wokoło.
S - Nie gadaj, że fanka.
J - Nie no coś ty, tylko tak jakby znam ich.
Pa - Co??
J - No z Edem się przyjaźnie, a tych 5 debili poznałam chyba wczoraj a może to już było dzisiaj - powiedziałam i podrapałam się po czole.
C - Dobra nie ważne - powiedział z uśmiechem - Chcesz coś z baru.
J - Sok marchwiowy, a jak nie będzie to jabłkowy.
Pa - Abstynentka się znalazła - powiedziała pod nosem a ja się zaśmiałam cichutko.
S - Z nami się nie napijesz - zrobili smutne minki.
J - Sorki chłopaki nie piję alkoholu - posłałam im uśmiech i zobaczyłam, że chłopcy siedli przy jakimś stoliku w kącie na co odetchnęłam z ulgą. Zaraz do nas wrócił Charlie. postawił mój sok marchwiowy przede mną a reszcie dał jakiś kolorowy drink. Po wypiciu soku zaczęło mnie nosić i miałam ochotę potańczyć, ale samej mi się nie chciało. Nagle Charls wstał i wystawił dłoń w moją stronę.
C - Zatańczysz.
J - No pewnie - posłałam mu wdzięczny uśmiech i poszłam z nim na parkiet. Zaczęliśmy tam odwalać i bawić się jak 5 letnie dzieci. Nagle podszedł do nas Louis.
Lou - Hejka odbijany - powiedział z wyszczerzem i mnie przejął, a z racji tego, że akurat leciała wolna piosenka to musiałam na niego patrzeć. Chłopak delikatnie mnie objął. - Jak tam zabawa mija - zapytał z uśmiechem i z gracją zaczął prowadzić mnie w tańcu.
J - Zajebiście - powiedziałam i cichutko się zaśmiałam.
Lou - Widzę, że alkohol już działa swoje - powiedział ze śmiechem.
J - Ja nie piję, za kogo ty mnie masz.
Lou  -Jak to nie pijesz - zapytał zdziwiony.
J - Nie mogę pić alkoholu - powiedziałam a chłopak zdziwiony spojrzał na mnie.
Lou - To tak można - zapytał.
J - No pewnie zamiast alkoholu piję inne rzeczy i równie dobrze się bawię.
Lou - Powiedz to Liamowi biedaczek też nie może pić.
J - Jak to.
Lou - O to zapytaj się już jego.
J - Okej.
Lou - A tak poza tym 100 lat - pocałował mnie delikatnie w policzek i odszedł, ponieważ akurat skończyła się piosenka.
J - To było dziwne - powiedziałam pod nosem i podeszłam do naszego stolika, gdzie wszyscy siedzieli już dobrze wstawieni oprócz Charliego który zaginął w akcji. Zostawiłam te ochlajbusy same, a sama podeszłam do baru. Tam siadłam na krzesełku i zamówiłam jeszcze jedną szklankę soczku z marchewiątka. Nagle obok mnie usiadł Liam.
Li - A ty co na zdrowo lecisz - zapytał ze śmiechem i zamówił sok pomarańczowy.
J - Jakoś tak wyszło, a coś mi się o uszy obiło, że alkoholu nie trawisz.
Li - Nie to, że nie trawie, ale nie mogę pić - powiedział i upił łyka ze swojej szklanki.
J - Ale jak to.
Li - Mam tylko jedną nerkę -zaczął mówić w międzyczasie bawiąc się słomką - I to też która przez blizny działa tylko na 95% - powiedział i już chciał odejść, kiedy złapałam go za rękę.
J - Witaj w klubie - wystawiłam dłoń w jego stronę, na co on zaskoczony delikatnie nią potrząsnął.
Li - Jak to.
J - Też mam jedną nerkę, która działa tak jak twoja.
Li - Ooo, nie domyśliłbym się.
J - Bo co za zajebista jestem - zapytałam ze śmiechem, na co on zareagował donośnym śmiechem.
Li - Hahah nie jesteś taka zła.
J - Tylko dla niektórych - powiedziałam szeptem.
Li - A tak w ogóle to Wszystkiego Najlepszego.
J - A dziękuje, dziękuje - nagle wszystkie światła zgasły i na salę wjechał ogromny tort. Za tortem kroczył dumnie ...........